Forum www.domnocy.fora.pl Strona Główna
Autor Wiadomość
<   FanFiction / Twórczość ogólna   ~   Sen
Claudia
PostWysłany: Wto 11:16, 09 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Jest to zaledwie fragment I rozdziału mojej książki. Opisuje on sen głównej bohaterki. No cóż... Od tego się zaczęło. To mi przyśnił się ten sen, więc opisałam go na kartce i z czasem dopisywałam kolejne fragmenty... I tak już kończę VII rozdział Wesoly
Miłego czytania Wesoly Mam nadzieję, że Wam się spodoba... (jestem gotowa na najgorszą krytykę Wesoly )


I rozdział (fragment)

Otworzyłam oczy. Byłam w tym miejscu pierwszy raz, lecz zdawało mi się, że kiedyś już to widziałam. Podmuch jesiennego wiatru wydawał się dziwnie znajomy. Wszystko to wyglądało jak sceneria z filmu grozy. Stary, zaniedbany cmentarz, czarno- białe barwy, srebrny, jaskrawy księżyc, który oświetlał wszystko dookoła. Od razu widać było, że zniszczone nagrobki nie były odwiedzane od ładnych kilkunastu lat. Pochowane tu osoby leżały samotne bez przyjaciół i rodzin. Nikt od dawna nie zapalił im żadnej świeczki i się za nich nie pomodlił.
Cmentarz ciągnął się bez końca. Nie wiedziałam, w którą stronę należy iść. Która droga prowadzi do wyjścia. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że mam na sobie białą, krótką, sięgającą mi do kolan sukienkę na ramiączkach. Moje długie, rozpuszczone włosy rozwiewał delikatny wietrzyk. Powietrze było czyste i przyjemne jak po burzy. Uwielbiałam ten zapach. W dzieciństwie, zaraz po burzy, dziadek zabierał mnie na spacery po lesie. Jesienią było to dwa razy przyjemniejsze, ponieważ w powietrzu czuć było także zapach grzybów.
Tym razem go nie było. Nie było też dziadka. Byłam sama w miejscu, którego nie znałam, ale nie bałam się. Było to bardzo dziwne, bo normalny człowiek umierałby ze strachu, ale ja czułam jakby ktoś się mną opiekował. Jakby ktoś, ktoś dla mnie niewidzialny, zobowiązał się nie dopuścić, aby stała mi się krzywda.
Szłam bez celu. Wydawało mi się, że krążę w tym samym miejscu. Gdy w końcu straciłam nadzieję, że znajdę wyjście moją uwagę przykuł jeden grób. Z tabliczki nie dało się odczytać kto spoczywał w tym miejscu, ale był on w odróżnieniu od pozostałych pomników czysty i zadbany. Nawet ogień w zniczach palił się jeszcze żywym płomieniem. Na nagrobku leżał krzyż. Był to mały krzyżyk zawieszony na czarnym rzemyku. Wzięłam go do ręki. Był piękny. Srebrny, prosty, wysadzany drobnymi diamentami.
Wtedy nagle rozpętało się piekło. Wiatr zaczął wiać we wszystkie strony targając moje włosy. Zrobiło się gorąco. Poczułam ogień w ręce i odruchowo wyrzuciłam krzyż przed siebie. Na mojej dłoni wypalił się ślad od przepięknej ozdoby, którą znalazłam. Blizna zaczerwieniła się od krwi. Cały świat zawirował. Poczułam jakby ktoś zaciskał na mojej szyi swoje ręce. Zaczęłam się dusić. Obraz przerażającego cmentarza rozmazywał mi się przed oczami. Spadałam w ciemność. Nic nie widziałam, ani nie słyszałam. Nie mogłam nic powiedzieć, a co dopiero błagać o litość. Nagle niewidzialne dłonie puściły moją szyję i wreszcie mogłam zaczerpnąć trochę powietrza.
Gdy otworzyłam oczy, nie byłam już na cmentarzu. Stałam w kościele. Nikogo nie było, lecz wszystkie światła się paliły. Zaczęłam biec w stronę ołtarza. Do końca nie wiedziałam, co robię. Nie miałam pojęcia, czym to się może skończyć. Nagle musiałam się zatrzymać. Usłyszałam to. Kojąca moje uszy muzyka nie pozwoliła mi biec dalej. Brzmiała jak koncert malutkich, srebrnych dzwoneczków. Zaczarowywała jak syrena niewinnego, samotnego marynarza podczas rejsu. I nagle usłyszałam czyjś głos.(...)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Czw 21:12, 11 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Och Claudiu !
I miałam racje, pasja... Pasja i dobrze wykonana robota. Jesteś na prawdę świetna w tym co robisz.
Piszesz, że to fragment 1. rozdziału.. Ej ! Ja chce całyyy
Musisz wkleić reszte, musisz ! Bo teraz będę się zastanawiać, co dalej

Czekam Mruga)

Masz, na prawdę, talent... Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Pią 0:55, 12 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Dzięki, miła jesteś Wesoly
To dalsza część I rozdziału.




- „Już dobrze, to tylko zły sen”
Ten głos… Znałam go, lecz za nic nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należy. Brzmiał tak melodyjnie i dźwięcznie. Miałam ochotę słuchać go jak najdłużej. Chciałam, aby nie przerywał.
- „Spokojnie, nic ci nie grozi”
Gdy do mnie mówił nie czułam się w niebezpieczeństwie. Wręcz przeciwnie. Byłam szczęśliwa, że się do mnie zwracał.
- „Psia krew! Obudź się wreszcie!”
Ach tak… Już wiedziałam do kogo należał ten głos. Już wiem dlaczego działał na mnie w tak kojący sposób. Znałam go od lat, właściwie od urodzenia. Zawsze pomagał mi w trudnych sytuacjach. Nigdy mnie nie zranił, ani również nigdy nie pozwolił mnie zranić.
Musiałam… Po prostu musiałam się odwrócić.
Błysk. Światło podobne do tego co oślepia człowieka po zrobieniu mu zdjęcia. Ostatnio wszystkie moje sny kończą się w ten sposób. Nie ważne o czym śnię. Wszystko kończy się charakterystycznym błyskiem.
- Halo. Dobrze się czujesz?
Mariusz… No tak. Mogłam nie zapraszać go na swoje urodziny. Ale chyba nie dałby mi żyć. To nasza tradycja: świętować razem swoje coroczne zbliżanie się do starości. Robimy tak odkąd pamiętam.
Ja i Mariusz znamy się właściwie od urodzenia. Dosłownie i w przenośni. Nawet nasze matki leżały razem na tej samej sali przed porodem. Więc można powiedzieć, że znaliśmy się jeszcze zanim przyszliśmy na ten świat.
Był wspaniałym przyjacielem. Potrafił mi pomóc w nawet najtrudniejszych sytuacjach. Był lepszy niż nie jedna przyjaciółka od serca. Był sto razy lepszy. Mogłam na niego liczyć w każdej sytuacji. I nie mówię, że bez wzajemności. Byłam gotowa poświęcić wszystkie swoje osobiste sprawy, żeby mu pomóc.
- Tak, to był tylko kolejny głupi koszmar…- rzeczywiście, zdarzały mi się
coraz częściej. Często już nawet nie pamiętałam o czym były. Miały jednak jedną cechę wspólną: wszystkie kończyły się tajemniczym błyskiem flesza.
- Jak ci to nie minie, będę musiał zadzwonić do jakiegoś egzorcysty – stary,
dobry Mariusz. Potrafił nawet najdramatyczniejszą sytuację obrócić w dobry żart. I trzeba mu przyznać, nieźle mu to wychodziło.
W międzyczasie zauważyłam, że jest ubrany i gotowy do wyjścia. Miał na sobie swoje stare powycierane jeansy i bluzkę na krótki rękaw koloru khaki.
- A co ty już wychodzisz?
- Wychodzę, ale razem z tobą. – powiedział pewny siebie. Chyba zauważył,
że się trochę zmieszałam. Rano zazwyczaj nie kontaktuję
- Nie pamiętasz? Co dostałaś na urodziny?
No pięknie… Teraz już w ogóle nie wiedziałam o co chodzi. Wstyd mi było przyznać, ale całkowicie wyleciało mi z głowy co wydarzyło się poprzedniego wieczoru. W tym też prezentu od Mariusza. Najgorsze było to, że nawet nic mi nie świtało. Starałam się sobie wszystko przypomnieć. Pamiętałam przyjście Mariusza do mojego domu, tort z szesnastoma świeczkami i… prezent Mariusza. Chciał, aby to była niespodzianka, więc zawiązał mi oczy czarną chustą jego mamy. Poznałam ją po charakterystycznym zapachu jej perfum. A pamiętałam je doskonale, bo pachniały jak moje ulubione kwiaty. Konwalie. Choć Mariusz zawiązał mi oczy bardzo szczelnie, tak że rzeczywiście nic nie widziałam, to i tak wiedziałam którędy idziemy. Najpierw poprowadził mnie przez długi korytarz. Przypomniałam sobie jedno. To przez niego wpadłam na szafkę z butami. Następnie wyszliśmy na dwór. Wiał nieprzyjemny, chłodny wiatr.
- „Dobra, już możesz otworzyć oczy” – powiedział, przy czym szybko
odwiązał chustę. Moim oczom ukazał się nowy, obwiązany czerwoną kokardą na kierownicy, rower górski. Taki sam jakiego miał Mariusz, tyle że czerwony, a jego był granatowy. Pamiętam, że z zachwytu nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Patrzyłam na niego tylko szeroko otwartymi oczami i próbowałam coś powiedzieć, lecz moich i innych uszu dobiegł tylko wydany przeze mnie cichy pisk. Rzuciłam się Mariuszowi na szyję dziękując mu za tak wspaniały prezent.
- „ No to jutro o trzynastej idziemy się przejechać”
- Rower… - tylko tyle zdążyłam powiedzieć. Chłopak rzucił mi na głowę
moje ubrania.– Ale przecież jest jeszcze rano. Daj spać człowiekowi! – przy czym mówiąc te słowa rzuciłam w niego poduszką. Oczywiście, jak to miałam w zwyczaju, nie trafiłam w niego, tylko w lampę stojącą trzy metry bliżej.
- Lepiej spójrz za zegarek zanim zaczniesz obwiniać niewinnych ludzi. –
Powiedział zwijając się ze śmiechu na podłodze.
Zrobiłam tak jak mi poradził. Spojrzałam.
- O nie… - zegarek wskazywał godzinę trzynastą z minutami. Nie mogłam
w to uwierzyć. Pierwszy raz w życiu spałam do tej godziny.
- Twoja mina mówi sama za siebie. – powiedział z sarkastycznym
współczuciem w oczach, przy czym uśmiechnął się tym swoim słodkim uśmieszkiem, którym zarażał wszystkich dookoła swoim wesołym nastawieniem do życia. Nie sposób było się nie uśmiechnąć. – No to idziemy.
Nie pozwolił mi nawet zjeść śniadania. Mówił, że zjadłam poprzedniego dnia tyle tortu, że powinno mi wystarczyć na dwa dni. Wprawdzie nie byłam głodna, ale chętnie zjadłabym trochę wczorajszego ciasta. Niestety mój przyjaciel nie chciał słuchać żadnych wymówek. A ja nie chciałam się długo wykręcać, bo jeszcze zrobiłabym mu przykrość. Uznałby zapewne, że tak naprawdę nie podoba mi się jego prezent. A tak nie jest.
Przypomniałam sobie wreszcie co dokładnie działo się wieczór wcześniej. Zaraz po zakończeniu przyjęcia poszliśmy do mnie na górę i razem rozłożyliśmy śpiwory na podłodze. Potem gadaliśmy do północy o jakichś błahostkach. Już nie pamiętałam dokładnie o czym. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy, aż moja mama musiała przyjść i nas uciszyć.
Bardzo wcześnie chodziła spać. Kiedyś mi powiedziała, że to jedyny sposób aby odciąć się od rzeczywistości. Ale nie była taka zawsze. Przyczyną stał się rozwód z tatą. Od dawna im się nie układało, ale nikt nie przewidział takiej reakcji ze strony taty. Dosłownie z dnia na dzień oznajmił mamie, że wniósł pozew o rozwód. Pamiętam, że próbowała mu przemówić do rozumu, ale na nic zdały się jej starania. Ani mama, ani ja nie byłyśmy w stanie odciągnąć go od tej decyzji.
Gdy już pogodziłyśmy się z tą myślą, iż tata nas opuszcza okazało się, że to nie była jedyna niespodzianka, która nas czekała. Na sali sądowej podczas rozprawy pojawiła się pewna kobieta. Miała na sobie czarną skórzaną kurtkę i ciemne jeansy bez żadnych wzorów i ozdób. Choć była ubrana bardzo skromnie i nie wzbudzała niczyich podejrzeń, to bardzo przykuła moją uwagę. Moje wewnętrzne „ja” cichutko podpowiadało mi, że będą przez nią jeszcze jakieś kłopoty. Ale nikt nie powiedziałby wtedy, że sprawy potoczą się właśnie w ten sposób. Zaraz po rozprawie, która zakończyła się przewidywanym już wcześniej rozwodem, nieznajoma kobieta podeszła do mojego taty i go uściskała. Ale nie był to taki przyjacielski uścisk, którym Mariusz rozpoczyna mój każdy kolejny dzień w szkole. To był o wiele bardziej uczuciowy uścisk. Pamiętałam, że za dawnych lat, w ten właśnie sposób przytulała go mama. Jakże ja byłam szczęśliwa, że ona wtedy tego nie widziała. Jedynym świadkiem tego całego wydarzenia byłam ja. W chwili kiedy tata na mnie spojrzał rozdzwonił się mój telefon. To była mama. Czekała już na mnie przy samochodzie. Postanowiłam się pospieszyć, bo moja rodzicielka była bardzo niecierpliwą kobietą i zapewne po dwóch minutach postanowiłaby sama po mnie przyjść. Nie chciałam, aby to widziała. Już wystarczająco wtedy wycierpiała, gdy tata bez słowa wyprowadził się z naszego domu. Wychodząc, kątem oka zauważyłam, że szedł w moją stronę, ale widząc, że zmierzam w kierunku wyjścia, zrezygnował. Szczerze mówiąc nie chciałam z nim rozmawiać. Nie miałam ochoty spoglądać mu w twarz po tym jak zranił mamę i mnie. To mama uzyskała prawa do opieki nade mną, i choć bardzo się z tego powodu cieszę, zabolało mnie, iż tata wcale o mnie nie walczył. Wychodząc już wiedziałam dlaczego. Byłabym dla niego tylko ciężarem. Musiałby się tylko ze mną męczyć, po czym i tak oddałby mnie mamie. Jak zabawkę.
Miesiąc po rozprawie zamieszkał z Kornelią, bo tak nazywała się nieznajoma z sądu, w wielkiej willi nad morzem. Wiele razy mnie do siebie zapraszał, ale raczej nie byłam gotowa na spotkanie z nim i jego nową narzeczoną. Sądzę jednak, że kiedyś będę się musiała przełamać, bo za dwa lata planują ślub, a skoro nas zapraszają, nie wypadałoby się na nim nie pojawić.
Martwię się tylko o mamę. Nie wiem jak ona to przeżyje. Od roku jest rozwódką, a jeszcze nie znalazła sobie nikogo odpowiedniego. Tak właściwie to nikogo sobie jeszcze nie znalazła. Z pewnością będzie jej trudno patrzeć, jak jej były mąż powtórnie się żeni.
Oczywiście nie mówiła mi tego. Udawała twardą, ale ja nie raz słyszałam, jak płacze po nocach, lub z krzykiem budzi się z koszmarów wykrzykując imię taty.
Ale z drugiej strony, to nawet dobrze, że w końcu się rozstali. Gdyby nie to, musiałabym teraz znosić ich odwieczne kłótnie. Pamiętam dokładnie każdą ich sprzeczkę i wiem, że potrafili się pokłócić o najbardziej bezsensowną rzecz. Kiedy pewnego dnia zostałam z Mariuszem dłużej w szkole, bo powtarzaliśmy materiał z matematyki, tata zrobił mi awanturę, że włóczę się gdzieś całymi dniami. Na co mama stanęła po mojej stronie i powiedziała, że przecież nic się nie stało i robi „z igły widły”. No i wtedy się zaczęło. Żeby nie ogłuchnąć musiałam uciec do swojego pokoju. Tata wyrzucił mamie, że podważa jego autorytet, i że ona nie przejęłaby się nawet gdyby potrącił mnie samochód. Pamiętam doskonale, jakby to było wczoraj, że zapadła wtedy grobowa cisza. Nagły spokój spowodował cichy pisk w moich uszach. Wiem, że tata kilka minut później wyszedł z domu. Nie było go przez całą noc. Wiem to. Na pewno usłyszałabym gdyby przyszedł.
- Ej uważaj!
- Co? – nie zdążyłam zareagować. Nagle podłoże, po którym jechałam stało
się okropnie wyboiste. Próbując zahamować nacisnęłam przez przypadek przedni hamulec, po czym machinalnie tylne koło podniosło się do góry i rower robiąc sto osiemdziesiąt stopni przygniótł mnie swoim ciężarem. Lekko mnie zamroczyło. Ze strachu, przez dłuższą chwilę, nie miałam zielonego pojęcia gdzie się teraz znajduję i co wydarzyło się tuż przed chwilą. Nagle poczułam, że ciężar roweru się zmienia.
- I co? Złapałaś zająca? – spytał mój wybawca, przy czym podniósł ze mnie
rower i ostrożnie pomógł wstać.
- Nie… Jak zwykle uciekł.
- O czym ty w ogóle ostatnio myślisz, co? Od kilku dni jesteś jakaś
nieobecna. Zakochałaś się, czy jak? – co jak co, ale z tym to akurat nie trafił. Bardziej prawdopodobne byłoby, jakby strzelił we mnie piorun w upalny, letni dzień, niż to, że się zakochałam. Prędzej na dłoni wyrośnie mi kaktus, niż trafi mnie strzała Kupidyna.
- Powiedział, co wiedział…
Całą drogę powrotną zajęły mi rozmyślania o ślubie taty z Kornelią. Tym razem jednak uważałam na trasę i od czasu do czasu przytakiwałam Mariuszowi w trakcie jego monologu na temat balu końcowo rocznego. Oboje nie znosiliśmy tego typu imprez, ale nie wypadałoby nie przyjść. W końcu w tym roku kończymy gimnazjum. Wreszcie opuścimy to miejsce. Wszyscy nasi znajomi zajmowali się zapraszaniem swoich drugich połówek na bal. My z Mariuszem natomiast mieliśmy siebie i choć nie byliśmy parą, to postanowiliśmy wybrać się razem. Jestem pewna, że wytrzymamy tylko ze dwie godziny, a potem może się po prostu gdzieś przejdziemy.


Ostatnio zmieniony przez Claudia dnia Pią 11:29, 12 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Pon 19:40, 15 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Umm. Dziewczyna ma nieźle pokręcone życie.
Fajnie, że ma Mariusza, bynajmniej nie czuje się samotna..
Ciekawa jestem co będzie dalej, i o czym będzie twoje opowiadanie *.*

Czekam Mruga)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Wto 14:59, 16 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Rozdział II

- Witaj babciu... - przyszłam tu, Choć tak bardzo nie lubiłam tego miejsca.
Przerażały mnie tutejsze ciemności panujące nawet ciągu dnia. Wieczny chłód był wtedy nie do zniesienia. Pomimo, iż był wrzesień musiałam włożyć na siebie dwa grube swetry, a i tak było mi zimno.
Babcia nie żyła od pięciu lat. Gdy wracałam myślami do dnia jej śmierci, oczy same automatycznie napełniały mi się łzami. Powrót do tamtych dni jest dla mnie bardzo bolesny. Widząc ją w swoich snach płakałam po nocach. Do dziś nie mogę znieść myśli, że nie ma jej już wśród nas, że już nigdy nie zjem jej pysznych cynamonowych ciasteczek, że już nigdy nie uśmiechnie się na mój widok. Ona jedyna rozumiała mnie w tej całej społeczności zwanej rodziną. Dawała mi cenne rady i nie raz siadała ze mną i Mariuszem u mnie na podłodze i opowiadała nam różne anegdotki ze swojego dzieciństwa. Uwielbialiśmy te jej historie wydające się nie z tej epoki.
Niestety okrutny los rozdzielił nas bardzo szybko. Dobrze, że choć miałyśmy szansę się pożegnać. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Strasznie tego dnia padało. Byłyśmy z mamą u babci w szpitalu. Była okropnie blada i słaba. Ogromny wysiłek sprawiało jej nawet poruszenie ręką. Była bardzo schorowana, ale wiedziała, co ją czeka. Poprosiła mamę, aby wyszła i zostawiła nas same. Na początku byłam trochę skrępowana. Nigdy jeszcze nie byłam z nią sam na sam podczas jej choroby, ale gdy tylko mama wyszła, babcia z trudem wzięła mnie za rękę i poprosiła abym się pochyliła. Wykonałam jej polecenie. Nasze twarze dzieliło wtedy zaledwie kilkanaście centymetrów.
- " Jestem świadoma tego, iż być może to już ostatnia okazja, aby ci to
przekazać, więc chciałabym, abyś mnie bardzo dokładnie wysłuchała. "
Jej głos był prawie niesłyszalny w porównaniu z dźwiękami, jakie wydawały maszyny przytrzymujące ją przy życiu. Nie odzywałam się, a chcąc usłyszeć jak najwięcej, przysunęłam się do niej jeszcze bliżej."
- " Twoja matka ma teraz zbyt dużo na głowie. Miała już mnóstwo nieprzyjemnych przejść z tym maleństwem, ale ty Magda jesteś inna niż ona. Chcę, żebyś wiedziała, że wywodzisz się z prastarego rodu, który od setek lat przekazuje z pokolenia na pokolenie pewną rzecz. " - Mówiąc te słowa wyjęła z kieszeni mały przedmiot obwiązany białą chustką z małymi wzorami róż przy brzegach zawiązany jakimś starym sznurkiem.
- "Ale babciu, przecież wiesz że ja..."- nie skończyłam swojej wypowiedzi
- "Magdo, Ten naszyjnik to magiczny symbol chroniący przed
klątwami. Wiem, że ty i tak nie wierzysz w takie rzeczy, ale niech ci ten drobiazg chociaż przyniesie szczęście..."
Następnie babcia sięgnęła po moją dłoń i wcisnęła mi pakunek do ręki. Był dosyć ciężki jak na zwykły wisiorek.
- "I przyrzeknij, że nigdy nie pozwolisz, aby trafił w niepowołane ręce. To
cenna, rodzinna pamiątka i chcę, aby w naszej rodzinie pozostała. Wiedz kochanie, że jesteś wyjątkowa i nic tego nie zmieni."
Po jej słowach nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić. Pokiwałam tylko głową i przytuliłam moją babcię. Uścisnęłam ją tak mocno, jakby to był ostatni raz, kiedy ją widzę. W oku zakręciły mi się łzy. Nie wytrzymałam. Wybuchłam histerycznym płaczem. Nie mogłam tego powstrzymać. Płakałam gorzkimi łzami i plamiłam babciną koszulę nocną. W zasadzie nawet nie pamiętam, jak sprawy potoczyły się dalej. W pewnym momencie wszedł lekarz i poprosił mnie o opuszczenie sali. Zrobiłam tak jak mi kazał. Tego samego dnia poinformowano nas, że babcia nie żyje. Byliśmy na to przygotowani ale i tak nie łatwo było nam się pogodzić z tą wiadomością.
Długo jeszcze nie otwierałam tajemniczego podarunku. Po raz pierwszy zobaczyłam go tydzień później na cmentarzu w czasie odwiedzin u babci.
Był to stary wisiorek. Srebrne koło, z rażąco czerwonym kamieniem w środku. Ozdoba była zawieszona na podwójnym naszyjniku złożonym z drobniutkich koralików. Kiedyś podobny widziałam w jakimś starym filmie, tylko tamten to był srebrny medalion, otwierany na mały kluczyk. Taki maleńki kluczyk, jak do mojego pierwszego pamiętnika „zamkniętego na zawsze”. Dlaczego „zamkniętego na zawsze”? Bo oczywiście zgubiłam ten cholerny kluczyk…
Siedząc tak na ławce przed nagrobkiem babci, nie zauważyłam, że zaczęło się już ściemniać. Nie lubiłam siedzieć tam do późna. Wiedziałam, że wracając musiałabym mijać, nazywaną przez tutejsze dzieci, upiorną kapliczkę. A nocą była ona rzeczywiście upiorna. Marmurowe rzeźby przedstawiające biblijne postaci wyglądały bardzo realistycznie w księżycowym świetle. Gdy byłam mała bardzo się ich bałam i na cmentarz zawsze chodziłam z kimś dorosłym. Gdy skończyłam dwanaście lat uznałam, że to dziecinne bać się kamiennych figurek, ale nigdy nie odważyłam się iść tędy nocą. Gdy przechodziłam obok kapliczki przeszył mnie mimowolny dreszcz. Byłam tam sama i być może to mnie najbardziej przerażało. Z ulgą odetchnęłam dopiero, gdy minęłam bramę cmentarza. Przyspieszyłam kroku. Zaczęłam uciekać. Choć byłam już bezpieczna, to i tak biegłam. Do domu wpadłam cała zdyszana. Chciałam przywitać się z mamą, ale głos uwiązł mi w gardle. Zawsze miałam takie uczucie, gdy widziałam jak mama płacze. Nie zdarzało się to często, ale tego dnia płakała.
- Jeszcze raz bardzo wam gratuluję… - coś się stało. Czułam to. Miałam
takie przeczucie od kilku dni. Wiedziałam, że coś się wydarzy.- Właśnie weszła do domu. Już ją daję. Magda, tata chce z tobą rozmawiać.- No tak. Tata. Mogłam się domyślić. Od roku każdy powód jej płaczu jest związany z jej byłym mężem. Wystarczyło, że tylko zadzwonił zapytać co słychać, a ona wybuchała natychmiastowym płaczem.
- Halo? – powiedziałam do słuchawki próbując mówić głosem pełnym
entuzjazmu i jednocześnie delikatnym ruchem ręki gładzić mamę po włosach.
- Cześć córcia… Co tam u ciebie?
- Nic takiego.
- Aha...
- A dlaczego dzwonisz? – wiem. No wiem, że to nie było zbyt grzeczne z
mojej strony, ale musiałam poznać przyczynę płaczu mamy.
- Muszę kochanie ci coś powiedzieć… - no tak, ten głos. Zawsze tak
mówił, gdy coś się stało.
- Mam się bać?
- Nie skąd. Posłuchaj mnie… Z pewnością domyślałaś się, że tak kiedyś się
wydarzy. Jesteś już na tyle dojrzała, żeby wiedzieć, że taka sytuacja będzie miała miejsce.- jąkał się. A to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Jedna: przyjeżdża do nas ze swoją Kornelią i chcą wyprawić ślub w naszym mieście. Druga: - Ja i Kornelia spodziewamy się dziecka.- no tego to się nie spodziewałam! Szczerze mówiąc, myślałam, że Kornelia wpadła pod samochód. Albo chociaż zostawia tatę dla innego, młodszego faceta! Ale to? Przesadził… Jak mógł mi to zrobić? Własny ojciec? Jak?
- Madziu… Jesteś jeszcze?
- Yhy – nic więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. Nie wiedziałam co
stanie się za chwilę. Czy powiem, że bardzo się cieszę, czy wybuchnę histerycznym płaczem i rzucę słuchawką.
- Wiem, że bardzo cię zaskoczyłem tą informacją. Ale chciałbym cię
jeszcze zapytać…
- Wiesz tato, muszę kończyć. Właśnie przyszedł Mariusz. Musimy się
pouczyć do klasówki z matematyki. No to pa!
- Ale poczekaj… - rozłączyłam się. Doskonale wiedziałam, że
zaczynając zdanie słowami: „ chciałbym cię zapytać…” chodziło mu o to, abym przyjechała do niego i Kornelii. Zawsze się jakoś wykręcałam, ale w takiej sytuacji byłoby to po prostu nie na miejscu.
Mama poszła do swojego pokoju już w trakcie mojej rozmowy telefonicznej. Wiedziałam, dlaczego płakała i żałowałam, że chciałam poznać prawdę.
Poszłam do siebie na górę, przebrałam się i położyłam na łóżku. Leżałam tak chyba dwie godziny, ale równie dobrze mogło minąć pięć lat- i tak bym nie zauważyła. Myślałam, że zwariuję. Chciałam być sama, ale również potrzebowałam pocieszenia. Wpatrywałam się bezwładnie w sufit i wsłuchując się w tykanie zegara liczyłam kolejne upływające sekundy, minuty, godziny. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Własny ojciec? Jak mógł zrobić coś takiego? Przecież jest dorosły, więc powinien zachowywać się odpowiedzialnie. No właśnie… Jest dorosły. Ma prawo robić co chce i to mnie najbardziej denerwowało.
Nie wiem co mnie tknęło. To był po prostu taki bezwarunkowy odruch. Tak jak oddychanie, które robimy mimowolnie- tak to było zwykłym impulsem. Pochyliłam się nad szafką nocną, otworzyłam szufladę i sięgnęłam po naszyjnik babci. Zawsze gdy trzymałam go w dłoni czułam taki wewnętrzny spokój. I nie żebym wierzyła w to, że przynosi on szczęście. Byłam realistką. Nie znosiłam książek o czarodziejach, którzy ratują świat i chronią niewinne stworzenia. Według mnie były jak książeczki dla dzieci, które czyta im się do snu. Przesycone nieprawdziwymi historiami, zawsze dobrze się kończące opowieści, po których normalnemu człowiekowi robi się niedobrze. Ale to był wyjątek. Może to dlatego, że należał do babci i trzymając go miałam świadomość, że ona też to kiedyś robiła. Być może dzięki temu czuję się spokojniej. Wiem tylko, że mi to pomaga…
- Psia krew!- z rozmyślań wybudził mnie znajomy glos. Po chwili jego
właściciel stanął za drzwiami mojego pokoju trzymając się za głowę.- Jeśli nie ściągniesz tego żyrandola na korytarzu, to przestanę cię odwiedzać…
Na korytarzu, a dokładniej nad schodami wisiał mały żyrandol, który dostałam od taty na poprzednie urodziny. Według planów miał wisieć u mnie w pokoju, ale po jego wyjeździe zdecydowałam się go wyrzucić. Powstrzymała mnie mama i powiesiła go na korytarzu. Jego wadą, poza tym, że był okropnie brzydki, miał strasznie długi łańcuch i każdy, kto ma powyżej stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu po prostu musiał zahaczyć o niego głową. Jedną z takich osób był Mariusz. Mierzący sto siedemdziesiąt sześć centymetrów chłopak, w dodatku według mnie, czasem niedowidzący, po prostu nie miał ratunku. Zawsze gdy ode mnie wychodził musiał mieć na głowie guza wielkości mojej pięści.
- Przecież wiesz, że mama mi zabroniła. Zrobiłabym to już dawno, ale z nią
nie ma żartów.
- Ej, coś się stało?
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że płakałam. Leżałam na łóżku i płakałam ogromnymi łzami. Nawet tego nie zauważyłam.
- Oh Mariusz! Stało się coś okropnego!- Wybuchłam płaczem. Nie mogłam
pohamować łez. Mariusz usiadł obok mnie na łóżku i pozwolił mi siebie ścisnąć z całych sił. Gdyby nic się nie wydarzyło na pewno zacząłby krzyczeć, że się dusi, ale tym razem zacisnął zęby, czekał aż się uspokoję i wszystko mu opowiem. Swoimi łzami przemoczyłam mu prawy rękaw koszuli, ale nic nie powiedział tylko pozwolił mi się porządnie wyryczeć. On zawsze wiedział kiedy może się odezwać, a kiedy ma siedzieć cicho i nie powiedzieć ani słowa. Teraz była właśnie taka chwila. Najpierw musiałam sama to sobie uporządkować, dopiero potem mógł coś powiedzieć. Mariusz jest dla mnie jak brat. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
- Ojciec…- zaczęłam cicho.
- Mogłem się domyślić. Co się stało?- zapytał czule jak do pięcioletniego
dziecka, które spadło z roweru i zadrapało sobie kolano.
- Dzwonił dzisiaj… Mogłam się spodziewać wszystkiego, ale na to bym
nigdy nie wpadła. To najgorsza rzecz, jaką mógł kiedykolwiek zrobić!
- Ale co się stało?
- Jest w ciąży! Znaczy się, nie on, ale to jego dziecko! Będzie ojcem!
- Ale kto jest w ciąży?- zapytał. Nie zrozumiał mojej wypowiedzi.
- No on! Znaczy nie on… Kornelia! Ale to jego! Będzie ojcem, chociaż ma
czterdzieści pięć lat! Będzie ojcem!
- On chyba raczej jest już ojcem, co nie?- nie rozumiałam, o co mu chodzi-
A ty, to co? Podrzucili cię?
- Oj Mariusz… Nie rozumiesz! On ma czterdzieści pięć lat! A ona ze
dwadzieścia pięć! A ja mam szesnaście!
- Co ty nie powiesz? Ja też!
- Oj Mariusz…
- Oj Magda… Przecież to jego sprawa. Dzieciak przecież nie będzie
mieszkał z wami, tylko z nimi. A ty będziesz miała rodzeństwo. Oczywiście na odległość, ale to też się liczy.
Może Mariusz ma rację. Chyba rzeczywiście przesadzam. Moja reakcja była głupia, ale dla mnie to też szok. Jednak największy dla mamy. Zaraz po moich narodzinach postanowili z tatą mieć drugie dziecko. Gdy mama zaszła w ciążę, oboje byli naprawdę szczęśliwi. Była traktowana w domu jak księżniczka. Wszystko skończyło się gdy poroniła. Przez pół roku miała depresję, chodziła do psychologa i się leczyła. Tata też chwilowo się załamał, ale nie stracił wiary. Gdy mama doszła do siebie postanowili spróbować jeszcze raz. Niestety już się nie udało. Moja rodzicielka już nie mogła zajść w ciążę po raz kolejny. Po jakimś czasie zaczęły się ich problemy w małżeństwie.
- Może masz rację.
- Ja zawsze mam rację.
I tak cały wieczór spędziliśmy na wymyślaniu przezabawnych imion dla nienarodzonego jeszcze dziecka. Zaczęło się od Ariel, poprzez Teklę, skończywszy na Kunegundzie. Niestety Mariusz miał trochę obowiązków w domu i musieliśmy się pożegnać.




Bałam się dotknąć klamki, ale musiałam to zrobić. Wiedziałam, że ona tam jest i z pewnością jest w gorszym stanie niż ja przed przyjściem Mariusza. Chciałam ją jakoś pocieszyć, ale nie miałam pojęcia jak.
- Mamo…- powiedziałam lekko uchylając drzwi do jej sypialni. Nie
uzyskałam odpowiedzi więc weszłam do środka. Mama spała skulona w kłębek na swoim łóżku. Wyglądała jak malutkie dziecko, tyle że na twarzy widać było już lekkie zmarszczki, a wokół oczu rozmazany miała tusz do rzęs, co było dowodem na to, że płakała. Tak samo, jak ja w pokoju. Być może jeszcze rzewniej, bardziej histerycznie. Otuliłam ją kocem jak małego dzidziusia i na palcach wyszłam z pomieszczenia.




Była godzina dwudziesta trzecia gdy dopiero położyłam się spać, ale i tak nie mogłam zmrużyć oka. Przewracałam się z boku na bok. Raz było mi za gorąco, raz za zimno. Nie wiedziałam, czy podziałały tak na mnie wcześniejsze wydarzenia, czy po prostu miałam złą noc, a takie czasem się zdarzały. Doszłam do wniosku, że nic nie da bezczynne leżenie w łóżku. Zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam na ganek. Nie było zimno, ale gdy otworzyłam drzwi przeszył mnie mimowolny dreszcz. Usiadłam w bujanym fotelu mamy i patrzyłam w niebo. Myślałam o tym, co mi powiedział Mariusz. Może rzeczywiście nie ma się czym przejmować. W końcu tata jest dorosły i ma własne życie. Zawsze będzie moim tatą i to się nie zmieni, ale nie mogłam znieść myśli, że będę musiała go z kimś dzielić. Już nie znosiłam świadomości, że mieszkała z nim ta jego Kornelia. A teraz jeszcze będzie ich troje.
- Nie możesz spać.- to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Mama stała
w drzwiach w kubkiem herbaty w dłoniach.
- Nie jestem śpiąca.- powiedziałam, gdy podawała mi napój. Usiadła
obok mnie na metalowym krześle ogrodowym.
Długo się nie odzywałyśmy. Ciszę zagłuszał tylko koncert koników polnych.
- I co o tym wszystkim myślisz?- zapytała, gdy wypiłam już swoją herbatę.
- Myślisz, że wiem? – zapytałam krótko dodając - Ma własne życie i ma prawo robić, co chce.
- Tak, masz rację… Chodźmy się już może położyć, co? Jest już po pierwszej.
I tak minęła nam noc po dniu pełnym wrażeń.


I to na razie tyle Wesoly Reszta rozdziałów ciągle ulega zmianie, a nie chcę wprowadzić chaosu Wesoly



Moja książka opowiada historię dziewczyny, której krótko mówiąć życie nie układa się najlepiej, ale za to ma oparcie w rodzinie i przyjacielu. Jej dotychczasowe życie zmienia się nagle, gdy wkrótce po jej szesnastych urodzinach doznaje Przeistoczenia i dowiaduje się od matki, że jest... czarownicą. I to nie byle jaką. Otrzymuje po babci potężną moc, która powoli staje się jej największym przekleństwem...


Ostatnio zmieniony przez Claudia dnia Wto 15:16, 16 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Śro 14:17, 17 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Łaaaa... Świetny rozdział. Zwyczajny, życiowy. Współczuje Magdzie, ja już dawno miałabym dosyć, a ona jednak się trzyma.
Podoba mi się Twój zamysł.
Może dlatego, że fantasy to jeden z moich ulubionych działów. Podoba mi się także, że pozostajesz w tak zwanej zasadzie mimesis xd Wszystko jest takie prawdziwe... Czuje się .. życie, a nie bajkę Mruga
Trzymaj tak dalej i nie przestawaj pisać.
I zdecyduj się na jedną wersję xd


Ostatnio zmieniony przez Ruda. dnia Śro 14:18, 17 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Śro 14:29, 17 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Dzięki Wesoly Postaram się Mruga
Na początku książki chciałam po prostu przybliżyć postać bohaterki. Chciałam opisać jej punkt widzenia na niektóre sprawy.Dopiero potem rozwija się akcja.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ruda.
PostWysłany: Śro 14:35, 17 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 42
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice


Wiem, wiem. I to właśnie mi się podoba Mruga
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pentesilea
PostWysłany: Czw 21:18, 18 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nowy Dwór Mazowiecki


Ehh, a nie chciałaś mi powiedzieć w szkole jaka jest ta książka... Jest oryginalna, cudowna i w ogóle doskonała pod każdym względem. Gratuluje świetnie napisanego tekstu. Nie wiedziałam szczerze powiedziawszy, że masz taki talent do pisania. Wesoly Jezyk
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Pią 13:33, 19 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Haha... Dzięki Wesoly Nie chciałam się chwalić, że "piszę książkę", chociaż i tak już 3/4 klasy wie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ZZoey
PostWysłany: Pią 13:52, 19 Lut 2010 
Wybranie

Dołączył: 02 Lut 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Super! Ja chcę więcej!
Mówiłam, że masz talent Wesoly
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Pią 14:08, 19 Lut 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


W porządku, zdecydowałam się na ostateczną wersję dwóch następnych rozdziałów. Nadal wprowadzają informacje o głównej bohaterce. Poprzedają one wydarzenia, które są bardzo kluczowe do rozwinięcia akcji.




Rozdział 3

Od tygodnia był okropny upał. Po prostu żar lał się z nieba strumieniami. Tuż po wyjściu na dwór człowiek czuł na skórze piekące promienie słoneczne. Nie znosiłam takiej pogody. Najchętniej siedziałabym w domu i pochłaniała tony lodów waniliowych, ale niestety obowiązkiem każdego polskiego ucznia jest nauka. A żeby ją zdobywać trzeba ruszyć się z domu, pokonać, w moim przypadku, trzech kilometrów drogi, przejście przez prawdziwą dżunglę, czyli przedostanie się sprzed szkoły do jej środka pośród rozwścieczonych uczniów przypominających małpy w zoo. Następnie należy dostać się do swojej szafki, zmienić buty i pędem lecieć do klasy bo za chwilę rozpoczyna się pierwsza lekcja. I tak wygląda każdy dzień powszedni w roku szkolnym dla przeciętnego ucznia. Oczywiście ja nie jestem przeciętna. Ja jestem nienormalna. Zawsze musi mi się przydarzyć coś, co nie spotkałoby żadnego innego, choćby najbardziej niezdarnego, ucznia. Pech chciał, żeby to był akurat ten dzień.
Po czwartej lekcji, na stołówce, szłam spokojnie do stolika, przy którym zwykle siedziałam z Mariuszem. Trzymałam w rękach tacę ze swoim obiadem i nagle usłyszałam znajomy głos.
- Hej mała! Uważaj na jedzenie!- Sandra. Kto jak kto, ale ona to mogła doprowadzić do płaczu.
- Co?- nie skojarzyłam żartu z podstawówki. Odwróciłam się, a Sandra uderzyła moją tacę od spodu, co spowodowało, że obiad wylądował na mojej bluzce. Nie znosiłam tej dziewczyny. Kiedy Mariusz był przy mnie nie odważała się na taki ruch, a to dlatego, że się w nim podkochiwała. Jakie to szczęście, że Mario nie zwracał na nią największej uwagi. Wyśmiewał się z niej, że ma za chude nogi i kościste dłonie. Nie powiedział jej jednak tego w twarz, bo był bardzo rozsądny. Wszyscy wiedzą, że Sandra ma znajomości. Gdy ktoś jej podpadnie, nie ma przebacz. Ona i jej kumple zrobią wszystko, żeby cię zniszczyć.
- Jeszcze ci nie przeszło?- naprawdę dziwiło mnie jak długo może trzymać
człowieka taka głupota. Rok? Dwa lata? U niej objawiało się to od ośmiu lat i nic nie zapowiadało, że w najbliższym czasie jej to przejdzie.
- A co? Dzidzia zaraz się rozpłacze?- zapytała jak do dwuletniego dziecka.
- Wiesz co? Żal mi cię…- odpowiedziałam, odwróciłam się na pięcie i
odeszłam w stronę naszego stolika. Nie widziałam jej reakcji, ale wiem, że ją zatkało. Zanim podeszłam do swojego krzesła, Mariusz zerwał się w moją stronę.
- Mam chusteczki. Zaraz sobie wytrzesz.
- Daj spokój. To i tak nic nie da.- usiadłam na swoim miejscu i próbowałam
ocenić stan swojego posiłku. Napoju z kartonika jeszcze nie otworzyłam, więc poza pognieceniem ze wszystkich stron, nic mu nie było. Czego nie można było powiedzieć o kurczaku i ryżu, który zamiast na talerzu, znajdował się na mojej bluzce i podłodze stołówki. Szkoda tylko sałatki wegetariańskiej. Była zamknięta w plastikowym opakowaniu, które po uderzeniu otworzyło się, a sałatka obsmarowała mi całe spodnie. Spojrzałam w stronę Sandry. Jak zwykle ze swoimi przyjaciółeczkami omawiały bal końcowo roczny. Temat przewodni: „Baśnie i Bajki”. Czyli przebrania księżniczek, królewien, królowych, książąt, królów, giermków, rycerzy itp. Słyszałam, że Patryk i Michał z trzeciej „c” planowali przebrać się za konia. Jeden założy głowę zwierzęcia, a drugi tylną część kostiumu. Natomiast Maciek z mojej klasy chce przebrać się za króla, bo twierdzi, że w tym przebraniu na pewno wygra konkurs na króla balu. Wiadomo jednak, że chodzi mu zupełnie co innego. Jest prawie pewne, że Sandra zdobędzie koronę królowej, a Maciek zrobiłby chyba wszystko, żeby zwróciła na niego uwagę. Mam nadzieję, że tak będzie i wypindrzona ropucha zostawi biednego Mariusza w spokoju.
Obok Sandry, po prawej stronie siedziały dwie dziewczyny: Anka i Wanda. Tuż za nimi Tomek, Rafał i Marcin. Szkolni sportowcy, bożyszcze tutejszych nastolatek. Trzy cele rozkochanych spojrzeń praktycznie wszystkich uczennic tej szkoły. Oprócz mnie oczywiście.
Po lewej stronie odwiecznej piękności w mieście siedziały Olka, Karolina i Kinga. Trzy wredne dziewczyny, które zawsze, ale to zawsze, bez względu na okoliczność, stoją po stronie Sandry. Są jak takie dwa jej sobowtóry. Po szkole mówiło się, że nawet chciały zrobić sobie operację plastyczną, aby upodobnić się do swojej idolki.
Tak naprawdę to kiedyś nawet przyjaźniłam się z jedną z nich. Była nią Olka. Niestety przeszła na stronę zła. Została wessana w czarną otchłań pełną potworów i poczwar czmychających na twoje życie. A tak właściwie, to Sandra przeciągnęła ją na ciemną stronę mocy. Razem z Olą oddalałyśmy się od siebie bardzo powoli. Nasze stosunki oziębiły się w niezauważalnym tempie. Nie potrafiłabym wskazać datę jej odejścia. Na szczęście jest jeszcze Mariusz, a jego tak łatwo nie oddam.



W domu wreszcie zaznałam świętego spokoju. Mama była w pracy, a Mariusz musiał zostać z młodszą siostrą w domu.
Postanowiłam odpocząć sobie od całego świata. Nałożyłam sobie ogromną górę lodów śmietankowych do pucharka, do szklanki nalałam coli i usiadłam na kanapie przed telewizorem. Zupełnie jak tata. Tylko on zamiast lodów miał pizzę, a na miejsce coli wystarczyłoby mu piwo. I tak spędzał całe popołudnia po przyjściu z pracy.
W telewizji nie było nic ciekawego. Jakieś programy przyrodnicze o kopulacji dzikich zwierząt, kilka kreskówek, film wojenny i jakiś mecz piłki nożnej. Polska- Brazylia. Chyba powtórka. Tata byłby na pewno zachwycony. Po kilku, bardzo długich według mnie, minutach zasnęłam przed ekranem, na którym dwudziestu dwóch spoconych mężczyzn biegało za okrągłą, czarno- białą piłką. Naprawdę nie widziałam w tym żadnego sensu. Co innego siatkówka. Zwłaszcza mężczyzn...
Długo niestety nie pospałam. Obudziło mnie bardzo znane uczucie spadania w przepaść. Przepaść, która nie ma dna i, w której człowiek mógłby spadać całą wieczność, gdyby nie budził się zaraz po wykonaniu pierwszego kroku.
Otworzyłam oczy, rozejrzałam się po pokoju i zorientowałam się, że bezsensowna bieganina za piłką dobiegła końca. I w końcu się nie dowiedziałam, która drużyna spoconych facetów wygrała.
Pewnie tata by wiedział...
Tata...
Zdałam sobie wtedy sprawę, że cały czas podświadomie o nim myślałam. Nawet niewiedząc, że myślę. Szczerze mówiąc trochę za nim tęsknię. Czasami mam ochotę go nie znać, ale czasem brakuje mi jego pomrukiwań, że w pracy szef go znowu ochrzanił, że zupa była za słona, że okna nie umyte, że cukru w domu nie ma...
Może powinnam do niego zadzwonić? Może powinnam zapowiedzieć swój przyjazd? On tak bardzo chciał mnie wreszcie zobaczyć, a ja zawsze czymś się wykręcałam. A teraz nadarza się okazja, aby do niego pojechać, bo w szkole mamy Tydzień Patrona. W środę idziemy tylko na apel pod budynek szkolny, a na zajęcia wracamy dopiero za tydzień w czwartek. Może mama zacisnęłaby zęby i pozwoliła mi pojechać do Międzyzdrojów. On na pewno się zgodzi, więc jego pierwszego chciałam zawiadomić. Chwyciłam za telefon i wykręciłam dziewięciocyfrowy numer jego komórki.
- Halo?- odezwał się tata zaspanym głosem. Widać miał nocną zmianę w
pracy. Kurczę, obudziłam go...
- Spałeś?
- Ach Madzia... Nie, tylko oko zmrużyło mi się przed telewizorem.
Dlaczego dzwonisz? Coś się stało? Coś z mamą?
- A czy zawsze musi się cos stać? Chciałam tylko pogadać.
- Eh, Madzia... Ty mnie zawsze tak wystraszysz. O czym chciałaś pogadać?
No to do rzeczy.
- Tak właściwie chciałam się zapytać, czy mogłabym do ciebie przyjechać, powiedzmy na przykład... w tym tygodniu?
Cisza. Zastanawia się. Rozmyśla.
- I ty się jeszcze pytasz? No pewnie. Mama się zgodziła? Kornelia się
ucieszy. Nie masz lekcji w tym tygodniu? Przyjedziesz sama? Pociągiem? A czemu nie jesteś teraz w szkole? A jak myślisz, co mama na to powie? Lubisz lody śmietankowe? Kornelia może kupi. Albo ja kupię. Mama jest przy tobie? A Mariusz?
I tak spędziłam bite pół godziny na odpowiadaniu tacie na te wszystkie pytania.
„ Jeszcze nie, ale pewnie tak”, „ Nie, bo tydzień patrona i w ogóle”, „Pewnie tak”, No chyba”, „Już skończyłam”, „Raczej nic”, „Tak”, „Nie”, „Też nie”.
Z nim rozmawia się gorzej, niż z naszą nauczycielka o polskiego. Im to tylko podać jakiś temat, a mogą nawijać o tym przez tydzień.
Po zakończeniu mojej rozmowy z tatą, wyszło, że powinnam zacząć jeść pomidory, a jazda na rolkach jest niebezpieczna i dziewczynki w moim wieku nie powinny na czymś takim jeździć, bo mogą sobie zrobić krzywdę.
Nie było trudno przekonać mamę. Zgodziła sie, choć widziałam w jej oczach, że wolałaby mieć mnie przy sobie. Nie chce utrudniać mi kontaktów z ojcem. Och... co ja bym dała za normalną rodzinę... Żeby rodzice się kochali i nawet nie myśleli o rozwodzie. Żebym mogła liczyć na cotygodniowe wycieczki do zoo, na lody, czy do kina. Ale odkąd taty nie ma i płaci jedynie marne alimenty, z mamą nie mamy co liczyć na wakacyjne wycieczki. To głupie, ale zawsze chciałam pojechać w góry. Zobaczyć ośnieżone szczyty w środku lata. Wejść na Giewont, albo chociaż na Gubałówkę. No cóż...

Rozdział 4

Spakowana byłam już w poniedziałek. Wielogodzinna podróż wcale mi się nie uśmiechała. Zwłaszcza w przepełnionym ludźmi wagonie. Ale postanowiłam: nie będę chować głowy w piasek. Było, minęło. Nawet tata nie może tak długo pokutować za błędy przeszłości. Wyjdę z domu z podniesioną głową i z uśmiechem na twarzy będę się zwracać do każdego, z kim przydarzy mi się rozmawiać.
W środę o 20:00, na peronie, pół godziny spędziłam na zapewnianiu mamy, że będę się meldować co pół godziny i przywiozę wszystkim pamiątki znad morza.
- Nie martw się. Na pewno wszystko będzie w porządku. – zapewniał mnie Mariusz.
- Pożyjemy, zobaczymy…



Przedział, tak jak się spodziewałam, był po brzegi wypełniony ludźmi. Cudem znalazłam kawałek fotela, na którym mogłam usiąść. Niestety nie było miejsca na mój bagaż, więc musiałam go trzymać obok siebie, pod ścianą. Siedziałam obok starszego pana, w ogromnym kapeluszu i wąsach.
Godzina 22:00. Mały synek państwa Chojnackich, jak wywnioskowałam z ich rozmowy, korzystając z okazji pokazywał mi język. Pozostali podróżni zagłębili się już dawno w głębokim śnie. Powoli sięgnęłam do swojej walizki i wyjęłam najnowszą powieść Katarzyny Grocholi „Kryształowy Anioł”.
- Bo ci krowa nasika. – szepnęłam zdenerwowana już językiem chłopca. Ten zszokowany, natychmiast schował go do ust i już więcej go nie wystawił.
Znużona bezsennością, zasnęłam na 182 stronie książki. Spałam snem kamiennym do 3:00 rano, kiedy to dojechaliśmy do stacji w Warszawie. Na szczęście na tej właśnie stacji wysiedli prawie wszyscy z naszego przedziału. Zostaliśmy tylko ja i starszy pan w kapeluszu. W trakcie postoju pociągu znalazłam miejsce na walizkę i z powrotem usiadłam na miejscu. Narobiłam trochę hałasu, ale nie obudziłam pana w kapeluszu. Schowałam książkę do torby i usiadłam przy oknie. Patrzyłam bezwładnie za okno podążając wzrokiem za oddalającymi się elementami krajobrazu. Drzewami, słupami, budynkami, aż znów zasnęłam.
Godzina 5:00 rano. Piorun. Burza. Nie mogę spać podczas burzy. Błyskawice mnie przerażają. Zjadłam batonika, poszłam do toalety, poszwędałam się w te i z powrotem po wagonie i poszłam spać, gdy tylko burza ustała.
Po niezbyt przespanej nocy spałam do 12:00. Gdy się obudziłam, zobaczyłam starszego pana w kapeluszu czytającego nowe wydanie Wyborczej. Wyprostowałam się, podciągnęłam nogi na fotel i utkwiłam wzrok w szybie. Tym razem nie patrzyłam na widok za szybą, tylko ona sama. Nie zwracałam uwagi na krajobrazy. Skupiłam się na własnym odbiciu. Na nieuczesanych włosach, pogiętej koszulce, zaspanych oczach. Nie mogłam doczekać się końca podróży.




Na swoją stację dojechałam o 13:15. Z pociągu wysiadłam sama, a na peronie nie było nikogo. Ani żywej duszy. Zmęczona długą i powolną jazdą przestarzałym pociągiem, usiadłam na ławce. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałam ochotę wstać i iść przed siebie ale one w ogóle mnie nie słuchały. Nagle ze strony ulicy usłyszałam hamowanie samochodu. Spojrzałam w lewo. Z czarnego volvo wysiadał mężczyzna około czterdziestki, ale o szczupłej sylwetce. Był ubrany w markowe ciuchy. Nagle zdjął okulary.
- „Wiej!!!” – usłyszałam swój wewnętrzny głos, ale moje nogi były zupełnie innym organizmem, niż ja. Wstałam i podeszłam bliżej.
- Madzia… - powiedział tata i przytulił mnie z całej siły. Czułam się jakbym znowu miała dwa lata. Jego perfumy od tamtego czasu nic się nie zmieniły. Przytulał mnie wtedy tak samo nie zwracając uwagi na to, że byłam jeszcze malutka. – Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłem.
- Ja też tęskniłam. – powiedziałam, co właściwie nie było wcale kłamstwem. Po tym wszystkim, co zrobił mamie, jednak nadal go kocham. Jest w końcu moim ojcem.
Musiałam zasnąć podczas drogi. Śniło mi się, że pływam w chmurach. Że jestem jak ptak, unoszę się w powietrzu i jestem szczęśliwa. Nic nie miało znaczenia. Nie było przeszłości, ani przyszłości. Cieszyłam się chwilą, bo ona była najważniejsza. Lecz nagle chmury zniknęły. Nie wiadomo skąd zaczął padać deszcz. Ziemia stanęła w płomieniach, a ja zaczęłam spadać. Spadałam w piekło. Byłam przerażona. Moje stopy dotknęły buchających płomieni…
- Magda obudź się!
Zorientowałam się, że siedzę w samochodzie taty. Jestem bezpieczna i nic mi nie grozi. – To tylko zły sen. – powiedział tata z uśmiechem na ustach. Musiałam wyglądać strasznie. Śmiał się ze mnie całą pozostałą część drogi.
Gdy podjechaliśmy do domu, pomógł mi z bagażami i zaprowadził do pokoju specjalnie dla mnie przygotowanego. Ściany były fioletowe, a pod dużym oknem stało pojedyncze łóżko z lawendową pościelą. Pod ścianą stało małe biureczko, a na nim stara lampa naftowa. Nie wiem czy prawdziwa. Na przeciwnej ścianie wisiało mnóstwo półek z książkami i różnymi figurkami. Na jednej z nich stało moje zdjęcie z dzieciństwa oprawione w zabawną różową ramkę. Na fotografii miałam na sobie biały kapelusik z różową wstążką. Byłam ubrana w żółtą sukienkę w czerwone kwiaty. Pamiętam, że nie cierpiałam jej, bo gryzły mnie jej rękawy. Na zdjęciu miałam kwaśną minę, bo Marcin dał mi do spróbowania cytrynę. Powiedział, że smakuje jak śliwka. Jak się potem na niego zdenerwowałam, to miał śliwę, ale na czole.
- I jak? Podoba ci się? – wyrwał mnie z zamyślenia tata.
- Tak. Jest… uroczo… - wydusiłam z siebie. Tak naprawdę nie znoszę fioletu. Jest dla mnie zbyt… tandetny.
- Cieszę się. Widzisz… Kornelia wybierała kolor ścian i pościeli. – Ha! Mogłam się domyślić.
- Pogratuluj jej. – „beznadziejnego gustu” pomyślałam. – A gdzie ona jest? – zapytałam z czystej ciekawości. Nie żebym chciała się z nią widzieć.
- Ze znajomą na zakupach. – nic nie powiedziałam. Pokiwałam tylko głową, przygryzając dolną wargę i patrząc na podłogę. Miałam nadzieję, że zaraz sobie pójdzie.
- No to w takim razie ja już pójdę. Jestem umówiony na spotkanie biznesowe. Zostawię ci klucze w przedpokoju, jakbyś chciała pójść na się przejść. Nie trzymam cię tu na siłę. – uśmiechnął się i przytulił mnie już drugi raz tego dnia. Nie wiem dlaczego, ale zachciało mi się płakać. W oczach stanęły mi łzy, lecz nie pozwoliłam im wyjść na zewnątrz. Zaczekałam, aż tata już wyjdzie. Jeszcze się tylko ubrał i poszedł do pracy. Zostałam sama na przedpokoju. Znieruchomiałam.
- „Boże… Co ja tu robię? Czemu ja tu przyjechałam? Co ja sobie myślałam? Co musi czuć teraz mama?” – nasunęły mi się myśli, zaraz po zamknięciu drzwi przez tatę. – Mama… - powiedziałam i sięgnęłam po telefon.
Wybrałam jej numer i przycisnęłam zieloną słuchawkę.
Jeden sygnał… Drugi sygnał… Trzeci… Czwarty… Piąty…
- Halo? – usłyszałam śmiejący się głos mamy. – dopiero, jak się odezwała, mogłam podejść do kuchennego okna.
- Mamo? Co tam się dzieje? Czemu tak długo nie odbierasz?
- Jest u mnie mama Mariusza i wspominamy szkolne lata. Szczególnie piątą klasę. – po tych słowach usłyszałam dławiący się śmiech pani Ani. I nie tylko.
- Aha… Czyli córka wyjeżdża, a ty urządzasz przyjęcie?
- Jakie tam przyjęcie? Są może dwie osoby… No dobra pięć. No w porządku siedem, ale dwójka to dzieci pani Agnieszki śpiące w drugim pokoju.
- Ciebie to tylko zostawić samą w domu. – powiedziałam takim głosem, jakim wypominała mi, że pod jej nieobecność stłukłam szybę w szklanym stole w salonie.
Rozmawiałam z nią jeszcze może pięć minut, bo pan Rafał otwierał szampana.
Postanowiłam posłuchać taty, wzięłam klucze, telefon i trochę pieniędzy i wyszłam z domu. Tata mieszka na nowym strzeżonym osiedlu, składającym się z około ośmiu budynków. Jest tam bardzo ładnie, ale jednak to nie to samo, co nasza Stalowa Wola. Tutaj nie ma tyle zieleni. Poszłam do pobliskiego parku. Usiadłam na ławce i rozkoszowałam się piękną pogodą. Obok mnie usiadł na chwilę mały chłopczyk, zawiązał sznurowadło buta i wrócił do zabawy z kolegami. W parku było dużo ludzi. Jedni spacerowali, inni biegali za swoimi dziećmi, jeszcze inni urządzili sobie piknik pod drzewami.
A ja siedziałam na ławce i wsłuchiwałam się w śpiew ptaków i piski małych dzieci biegających niedaleko. Nagle zorientowałam się, że powoli robi się ciemno, więc wstałam i spacerkiem poszłam w stronę „domu”.
Na miejscu czekała na mnie już Kornelia. Po wejściu do domu, zobaczyłam ją stojącą w salonie. Kobieta z sali sądowej. Łącznie z tamtym wydarzeniem, widziałam ją drugi raz w życiu. Różniła się tylko tym, że jej brzuch był, krótko mówiąc, większy. Czyli tata dość długo utrzymywał „radosną nowinę” w tajemnicy.
- Cześć… - odezwała się pierwsza po krótkiej niezręcznej ciszy. Widać, myślała, że to ja rozpocznę rozmowę.
- Hej… - znów cisza. Od razu wiedziałam, że dobrze nam się rozmawiać nie będzie.
- Jak podróż?
- Jakby cię to obchodziło. - ups… powinnam była ugryźć się w język. – W porządku – dodałam na widok jej miny. – Pójdę do siebie.
Nie przyszła. Na szczęście. Nie miałam ochoty rozmawiać. Nie z nią. Nie chciałam jej w ogóle oglądać. Nigdy.
Na kolację zjadłam jakiegoś Snickersa ze swojej torby. Nawet podobał mi się taki posiłek.
Całą noc przepłakałam. Nie mogłam spać po całym dniu pełnym wrażeń. Strasznie rozbolała mnie głowa, ale nie chciałam prosić o żadne tabletki. O dwudziestej pierwszej z minutami przyszedł tata. Rozmawiał z nią o mnie. Wiem, że o mnie, bo słyszałam swoje imię i to nie jednokrotnie. Nie miałam ochoty widzieć się z ojcem. Bynajmniej nie tego dnia. Noc była jednym słowem: o-k-r-o-p-n-a.
Miałam dość tego wiercenia się w łóżku. O trzeciej nad ranem wzięłam do ręki telefon i zadzwoniłam do jedynej osoby, która w takiej sytuacji mogłaby mi pomóc.
- Kto mówi i co cię człowieku skłoniło do dzwonienia o tej porze…? – usłyszałam zaspany głos Mariusza.
- Nie dam rady – niestety nie udało mi się powstrzymać płaczliwego głosu – próbowałam, ale nie potrafię…
- Co się stało? – wyraźnie rozbudził się po mojej wypowiedzi.
- Nie mogę na nią patrzeć. Nie mogę nie myśleć, że ona z moim tatą… No wiesz. Nie mogę z nią rozmawiać. – mówiłam szeptem, żeby nie obudzić domowników. Natychmiast po moich słowach, po policzkach pociekły mi łzy. Na szczęście tego nie widział. A może szkoda? Może by mnie wtedy przytulił i powiedział, że będzie dobrze?
- Będzie dobrze. – on to chyba umie czytać w myślach. – Coś konkretnego mówiła? Może ci dogryzała?
- Nie. Starała się być miła, a ja chamsko się do niej odezwałam. Poprawiłam się i poszłam spać. – może nie zachowałam się wobec niej w porządku. Może nie powinnam się tak do niej odzywać, może powinnam choć spróbować z nią porozmawiać. Ale tego już nie powiedziałam.
- Na pewno rozumie, w jakiej jesteś sytuacji i nie chce na ciebie naciskać. Musisz trochę przeczekać. Zobaczysz, rano już będzie lepiej. Tylko nie mów wobec niej żadnych obraźliwych słów. Jej też pewnie jest ciężko. Zwłaszcza jak się tak zachowujesz. – miał trochę racji. Rzeczywiście, mi też nie byłoby miło. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej. – Ej, rybka… Nie płacz. – jak ja nie znosiłam tego przezwiska. To jeszcze z czasów podstawówki, kiedy zabrał mnie nad jezioro i powiedział, że złowi taką rybę jak moja ręka. A ja, chcąc posłużyć się dowcipem powiedziałam, że nie ma takich brudnych ryb. Po tym jak się śmiał wywnioskowałam, że powiedział o mojej ręce, a nie swojej. Kurczę, nie chciał o tym zapomnieć…
- Nie płaczę…
- Psia krew! – usłyszałam, po czym w słuchawce zabrzmiał świst i dźwięk papieru.- Muszę lecieć, bo spadł mój plakat Michaela Jacksona.
- Zaraz, zaraz… Przecież on wisi nad twoim łóżkiem… - rozłączył się. –Aha…
Siedziałam tak na łóżku chyba dobrą godzinę, aż do pokoju wszedł tata.
- Ty już nie śpisz? Chciałem ci tylko powiedzieć, że wychodzę do pracy. Będę o dwunastej. Może czegoś potrzebujesz? Kupić ci coś? – w jego głosie słychać było troskę, ale również i skrępowanie.
- Nie, niczego nie potrzebuję. Nie musisz się martwić. – Napięcie nadal było między nami.
- Dobrze, w takim razie lecę. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. – „będziecie”, czyli ja i pani K. Taa, jasne. Uśmiechnęłam się głupio, a on wyszedł.
To będzie piekło…
Wyszłam z pokoju około godziny siódmej. Poszłam do łazienki, przy okazji zahaczając o sypialnię pani K. Spała przykryta fioletowym kocem (no oczywiście). W łazience wzięłam prysznic, uczesałam się i ubrałam. Gdy wyszłam ona już była w kuchni. Robiła śniadanie.
- Dzień dobry. – powiedziała łagodnym i spokojnym głosem. – Dobrze spałaś?
- Tak. Dosyć…
- Jesteś głodna? – spojrzała się na mnie swoimi dużymi oczami. Dopiero teraz zauważyłam, że jest nawet bardzo ładna. Duże, niebieskie oczy otoczone długimi rzęsami. Usta duże, jak u Angeliny Jolie, dzięki czemu bardzo mi ją w tej chwili przypominała. Blond loki, może raczej fale, okalały jej policzki, tworząc w ten sposób obraz aniołka. Była niewiele wyższa ode mnie. Może jakieś 4-5 centymetrów. Była zgrabna, choć guziki koszuli jej pidżamy wyraźnie chciały wystrzelić przez okno. Bo przecież ona sama się w tej nieszczęsnej koszuli nie znajdowała…
- Nie bardzo. – odpowiedziałam na jej pytanie z lekkim opóźnieniem.
- No to siadaj. Chociaż napijesz się herbaty. – powiedziała stawiając mnie w sytuacji bez wyjścia. Bo przecież nie wolno odmówić. Zwłaszcza ciężarnej. Usiadłam przy stole naprzeciw wazonu z tulipanami, a ona wstawiła wodę na herbatę. Minutę siedziałyśmy naprzeciwko siebie i żadna z nas nie odezwała się ani słowem. Nastała dość niezręczna cisza.
- Rozumiem… - zaczęła jąkając się – Rozumiem, że musisz czuć się dziwnie w tej sytuacji. Ja też nie mam jej komfortowej. – sama sobie to piwo naważyłaś… - I wiem, że może być ci teraz ciężko. Zwłaszcza jak patrzysz na kobietę, która nie jest twoją mamą, a jest w ciąży z twoim ojcem. – pod koniec lekko się uśmiechnęła – Chciałabym, żebyś nie była na mnie zła. To, że w ten sposób życie się ułożyło, to znaczy, że tak chciał los. – zauważyłam, że nawet niegłupio mówi – nie chcę mieć z tobą nieprzyjemnych stosunków, ale jeśli naprawdę mnie nie znosisz, to wcale nie musisz mnie lubić. Do niczego się nie zmuszam. Zaakceptuj tylko mój związek z twoim tatą. Będziemy mieli dziecko, weźmiemy wkrótce ślub, planujemy wynająć większe mieszkanie. Jesteśmy teraz bardzo szczęśliwi. Przecież nie musimy być nie wiadomo jak zaprzyjaźnione. Wystarczy, że pogodzisz się z tym, że ja i Wiktor jesteśmy razem. – kurczę… Przykro mi się zrobiło, że tak się do niej wczoraj odezwałam. Ona po prostu poszła za tak zwanym „głosem serca”, a tata i tak już dużo wcześniej planował rozwód.
Przylgnęłam plecami do oparcia krzesła i spuściłam wzrok.
- Przepraszam cię za wczoraj. Nie miałam pojęcia… - musiałam zakryć usta dłonią, żeby się nie rozpłakać. – Przepraszam… - wyszeptałam, no i masz… Rozryczałam się. I ku mojemu zaskoczeniu, ona podeszła do mnie, stanęła z tyłu, przytuliła mnie i sama się rozpłakała. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Zrozumiałam, że myliłam się co do niej i że możemy naprawdę się polubić.
Cały dzień spędziłyśmy w centrum handlowym. Choć oddalone o pięćdziesiąt cztery kilometry od Międzyzdrojów, ale warto było. Domyśliłam się, że, że musi spoko zarabiać, bo nakupowała mi mnóstwo prezentów. Powiedziała, że znudziło jej się kupowanie ubrań i kosmetyków dla siebie i chciałaby spróbować coś nowego. I tak w drodze prezentów dostałam dwie pary balerinek (strasznie drogich tak przy okazji), bluzę w biało-czarne paski, mnóstwo kolczyków i bransoletek, śliczne perfumy marki Far Away, jakieś kosmetyki i kilka książek. Do domu wróciłyśmy padnięte. Gdy wjechałyśmy do garażu przed pięć minut nie wychodziłyśmy z samochodu, bo nie miałyśmy siły. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się… Jak dobre znajome. W ogóle zapomniałam, kim ona dla mnie jest.
Gdy weszłyśmy do mieszkania całe uhahane, zauważyłyśmy, że światło w salonie jest zapalone. Tata. Przecież miał być o dwunastej.
- Widzę, że dobrze się bawiłyście… - jego głos mówił, że był tym uradowany, ale twarz zdradzała niepewność.
- Tak, to był znakomity dzień… Aj… Muszę do toalety… - ostatnie słowa zaśpiewała już sopranem i pognała do łazienki.
- Kupiłaś sobie coś fajnego? – zapytał tata, gdy za Kornelią zamknęły się drzwi.
- Ja nie… To Kornelia kupiła mi całą nową szafę.
- Czyli jesteś zadowolona? – zapytał spięty. Nie wiedziałam dlaczego.
- Tak.
- Bo widzisz… Ja też mam coś dla ciebie… Chodź. – wskazał ręką wejście do ich sypialni. Zrobiłam jak mi kazał. Chyba własny ojciec by mnie nie zabił. Choć i takie przypadki w historii się zdarzały. – wracałem dziś z pracy i gdy wstąpiłem po drodze do piekarni to przechodząc zahaczyłem o jubilera. Chciałem, żebyś miała coś ode mnie. Ale coś pożytecznego, żeby ci się zaraz nie znudziło i… - wyciągnął małe, czerwone pudełeczko obwiązane złotą wstążką. – proszę. – przypomniała mi się scena, kiedy babcia podarowała mi wisiorek. W oczach zagnieździły mi się łzy (który raz to już tego dnia?).
Wzięłam pudełeczko do ręki i ostrożnie rozwiązałam wstążkę. Gdy otworzyłam wieczko doznałam szoku. W środku był przepiękny, srebrny zegarek z czerwoną tarczą i diamentowymi godzinami. Szczęka mi opadła. Myślałam, że zemdleję. W życiu nie widziałam piękniejszej rzeczy. Może poza wisiorkiem od babci, ale jego upiększała starość.
- Ale ja nie mogę tego przyjąć… To zbyt drobi prezent… - powiedziałam po coraz bardziej przedłużającej się ciszy.
- Nie patrz na pieniądze skarbie. To prezent. Miej go zawsze przy sobie. Czułbym się wtedy blisko ciebie.
No i jak miałabym się zachować? Przyjąć mi nie wypadało, ale nie przyjąć też nie. W końcu uznałam, że nieprzyjęcie byłoby większym złem. Tata uściskał mnie mocno i całe szczęście, że łzy w oczach zdążyły mi już zaschnąć, bo jak nic przemoczyłabym mu koszulę. Ale postawiłam im obojgu warunek, że koniec z prezentami. Oni obdarowują mnie na każdym kroku, a ja nie mogę im nic dać. Zgodzili się, że jak na ten pierwszy raz mogą przestać, ale gdy przyjadę znowu, to nie będą się ograniczać.
Tego wieczoru obejrzeliśmy „Wszystko Gra” na DVD. Poszliśmy późno spać, ale ja znów nie mogłam zasnąć. Wierciłam się, kręciłam. Aż w końcu odpłynęłam.

To było niesamowite… Pływałam… Pływałam w chmurach. Płynęłam między obłokami, czułam się jak ptak. Poczułam, że mam coś w kieszeni. Okazało się, że to wisiorek od babci. Założyłam go na szyję, a on poniósł mnie dalej, jak na skrzydłach. Nagle zobaczyłam kogoś znajomego. Kobietę. Starszą kobietę.
- Babcia! – krzyknęłam. Tak, to była ona. Uśmiechnięta, szczęśliwa. Próbowałam do niej podbiec, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. – Babciu! Ja chcę do ciebie! – lecz ona przyłożyła palec do ust jakby chciała mnie uciszyć. Znieruchomiałam. Nie mogłam się odezwać, poruszyć. Nagle wyraz babci zmienił się diametralnie. Zaśmiała się złowrogo mrużąc oczy i napinając czoło. Nic dobrego to nie wróżyło. Podpłynęła do mnie nadal się śmiejąc. Bardzo się bałam. Nie poznawałam jej.
I znów znajomy błysk. Światło poraziło mnie w oczy. Aż musiałam się skulić. I wtedy nagle ból. Przeszył moje ciało jak strzała z łuku.

Obudziłam się. Odetchnęłam z ulgą, kiedy miałam już pewność, że tata i Kornelia śpią. Usiadłam na łóżku i nie miałam siły wstać. Byłam zmęczona i cała spocona. To zdecydowanie nie był przyjemny sen. Tylko co oznaczał? Miałam dziwne przeczucie, że ból może coś zwiastować. Tylko za nic nie mogłam sobie wyobrazić, co. Lecz jednego byłam podświadomie pewna. To coś miało się wydarzyć niedługo.


Ostatnio zmieniony przez Claudia dnia Wto 13:54, 20 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
isiak1234
PostWysłany: Wto 19:14, 27 Lip 2010 
Wybranie

Dołączył: 05 Cze 2010
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


Jeeeju, ta opowieść jest super. Serio. Szkoda, że nic nie dodajesz. ... Biedzie jeszcze w ogóle jakiś rozdział?
Pozdrawiam ;>
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Claudia
PostWysłany: Nie 19:20, 05 Wrz 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 03 Lut 2010
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Modlin Twierdza


Szczerze, to mam już 11 rozdział tej książki, ale nie chcę was zanudzać Mruga
Powrót do góry
Zobacz profil autora
SouxieAzariel
PostWysłany: Nie 19:35, 05 Wrz 2010 
Naznaczenie

Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 146
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: LW


Na pewno nie zanudisz !
Z niecierpliwością czekam na ten rozdział. Wesoly
Twoja książka mi się podoba, noi ten pomysł z czarownicą jest super. Jezyk
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)

Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Strona 1 z 2
Idź do strony 1, 2  Następny
Forum www.domnocy.fora.pl Strona Główna  ~  FanFiction / Twórczość ogólna

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu


 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach